Rozdział
13.
Drogi
Draconie!
Bardzo się za Tobą stęskniłam.
Wracam za trzy dni. To już niedługo. Przysyłam ci obiecany prezent (ciasto
mojej mamy).
Gdybyś chciał do mnie napisać to
będę w Norze. Ginny mnie zaprosiła. Nie wiem jak Ron to wytrzyma, ale wpodziewam
się najgorszego. Nie martw się nie będę sam na sam z Ronem :D Będą też Luna,
Neville i Ginny.
Zobaczymy
się w szkole.
Całuski,
Hermiona.
Podeszła do sowy siedziąceje w klatce
(dostała ją na święta od rodziców) i przywiązała liścik do jej nóżki.
-Do Dracona. –powiedziała, a sóweczka zahuczała przyjaźnie
i wyleciała przez okno.
Zeszła na śniadanie.
W kuchni już jej mama smażyła jajka, a ojciec czytał gazetę. Hermiona stanęła w
progu kuchni i przyglądała się swoim rodzicom. Gdy mama się odwróciła, zobaczyła
córkę.
-Wstałaś już, kochanie? Mogłaś się przecież wyspać
–powiedziała jej mama.
-Wiesz, że nie lubię długo spać.
Cała
trójka usiadła przy stole i zaczęła jeść śniadanie. Ojciec oparł gazetę o
stojący obok dzbanek w sokiem i czytał ją łapczywie. Mama zaś przeglądała się
córce z matczyną troską w oczach.
-Ależeś schudła. Sama skóra i kości. Pewnie nie smakuje ci
szkolne jedzenie, co? Ale w domu się najesz, już ja o to zadbam –była głucha na
protesty dziewczyny. – Taka śliczna, oczy po tacie…Pewnie masz już chłopaka,
co? No na pewno, taka ładna. Ronald, prawda? Zawsze wiedziałam, że będziecie
razem. Przystojny chłopak, nie ma co. Kulturalny, inteligentny, zabawny.
Idealny kandydat na męża…
-Mamo, to nie Ron –wpadła w słowo Hermiona.
Jej matka
zrobiła pytające spojrzenie.
-Jak nie Ronald to kto?
-Taki jeden…blondyn…wysoki, szare oczy…Draco to mój
chłopak
Jej
ojciec zachłysnął się sokiem.
-Co! Moja mała córeczka ma chłopaka?
-Nie mała, tato, bo mam już siedemnaście lat. I tak, mam chłopaka.
-A w jakim…ee…domu jest? –zapytała mama.
-W Slytherinie.
-Ale przecież mówiłaś, że z tamtego domu wyszli sami
czarnoksiężnicy. I ty z nim chodzisz?
-Tak, chodze, ale on nie jest taki jak inni Ślizgoni.
-Ronald mówił, że on wam dokuczał… -zaczęła mama.
-Ronald za dużo mówi, mamo.
-Dlaczego tak mówisz o swoim przyjacielu? –zapytał ojciec.
-To już nie mój przyjaciel, tato. Pokłóciliśmy się.
-Ale…
-Mamo, temat skończony –wstała. Już miała wychodzić, gdy
powiedziała –Tato, nie zapomnij, odwozisz mnie jutro do Nory.
W pokoju
zastała brązową sowę, pohukującą na jej łóżku. W dziobie miała liścik.
-Cześć, mała –Hermiona podeszła do ptaka i wyjęła jej z
dzioba pergamin. –Od Ginny? –sowa zahuczała. –To zobaczmy czego ona chce…
List
brzmiał:
Kochana
Miono,
Powiedziałam
Ronowi, że będziesz (do tej pory nie wiedział). Wydawał się dziwnie spokojny.
Neville potwierdził swoją obecność wczoraj wieczorem. Mama szykuje kolację w
ostatni dzień naszego pobytu. Luna przyjechała z samego rana, bo chciała nam
pomóc (wiesz, przygotować to wszystko: pokoje i tak dalej).
Czekam, Ginny.
Ron
spokojny? To się zobaczy. Zauważyła, że jest jeszcze w piżamach, więc szybko
się przebrała. Jeszcze cały dzień, zanim
pojadę do Nory. A teraz będę się nudzić…Podeszła do stojącego w rogu łóżka,
kufra i wyjęła podręczniki od transmutacji i zaczęła pisać wypracowanie na
temat chrobotków. Chrobotki to magiczne
stworzenia, przypominające różowe grzyby, porośnięte sztywną, rzadką
szczeciną.Rozmnażają się bardzo szybko, więc w kilka dni mogą pokryć średnich
rozmiarów ogród. Chrobotki są ulubionym pokarmem gnomów…
Skończę później, pomyślała Miona. Jakoś
nie chciało jej się kończyć pisać. Sięgnęła po książkę, którą kiedyś dostała od
Harry’ego. Wtedy Harry nie mógł znieść, że jego najlepsza przyjaciółka jest
zielona w temacie quidditcha, Quidditch
dla amatorów. Otworzyła na stronie szesnastej, czyli tam gdzie ostatnio
skończyła czytać. Zawodnicy przeciwnej
drużyny ustawiają się na boisku. Sędzia podrzuca kafla i szukający obu drużyn
próbują go przechwycić. Szukający w tym czasie krążą po boisku w poszukiwaniu
złotego znicza, a… Nuda, pomyślała
Hermiona.
____**____****_____****_________***___________***_________*
Następnego
dnia Hermionę obudziły krzyki jej matki:
-Hermiona, ojciec już czeka! Wstawaj!
O nie! Zaspałam! mruknęła Miona. Wstała,
ubrała się się czem prędzej i zbiegła na dół. Ojciec czekał na nią oparty o ścianę.
-Spakowałam ci kanapki, kochanie. Trzymaj się! –pożegnała
ją mama.
-Pa, mamo. Kocham cie!
-Ja ciebie też.
Dziewczyna
wyszła za ojcem. Wsiadła do samochodu i pomachała mamie. Droga minęła jej
szybko. W ciągu pół godziny znalazła się pod Norą.
Przed
domem Ginny, biegała Luna, próbując złapać gnoma. Ron, Fred i George podawali
sobie piłkę. Najwyraźniej jej nikt nie zauważył, bo cała czwórka nie przerywała
swoich zajęć.
-Hej wszystkim! -zawołała. –Hej!
Luna,
Fred, George rzucili się w jej kierunku, a Ron zalał się rumieńcem i ruszył w
stronę domu. Hermionę na chwilę opuścił humor, ale po chwili ponownie go
odzyskała.
-Jak dobrze cię widzieć!
-zawołał Fred.
- No kujonie, ale się za tobą stęskniliśmy! –dodał George.
-Nie jestem kujonem!
-Nie, ależ skąd! Jesteś po prostu obdarzona cudownym darem
inteligencji –powiedział George.
-No, tak brzmi lepiej –powiedziała Hermiona z uśmiechem.
-Zwykły kujon –szepnął Fred George’owi do ucha.
-Słyszałam –powiedziała Miona, a bliźniacy zachichotali.
-Cześć –powitała ją Luna.
-Cześć, jest już Neville?
-Nie, jeszcze nie. Chodź już do domu. Pani Weasley robi
śniadanie.
-O, fajnie. Jestem głodna jak wilk.
Ruszyli w
stronę Nory. Przy stole siedziała Ginny, pan Weasley, Percy i Neville. Chłopak cały był umorusany w sadzy.
-Neville, co ty robisz? –zapytała Luna.
-Przybyłem przed chwilą siecią Fiuu. Babcia mi nie
pozwoliła mi użyć miotły, bo powiedziała, że zaraz coś mi się stanie.
-Hermiona, moja kochana! –zawołała pani Weasley. –Aleś ty
schudła!
-Witaj Hermiono! –powitał ją Percy.
-Siadajcie, siadajcie. Zaraz będzie śniadanie –zawołała
pani Weasley. –Ginny, zaniesiesz Ronowi do pokoju.
-Dlaczego? Nie może sam przyjść?
-Nie, nie może.
Ginny
zrobiła naburmuszoną minę, wzięła tacę i weszła schodami na górę. Pięcioro
Weasleyów, Neville, Luna i Hermiona usiedli przy stole. Pani Weasley machnęła
różdżką i wszystkie potrawy ustawiły się na stole. Fred skorzystał z okazji,
że Percy odwrócił wzrok, wrzucił mu do soku karalucha.
-Fred! –krzyknęła pani Weasley.
-Tak, mamusiu?
-Wyjmij tego robaka!
-O czym mówisz, mamo?
-Fred!
-No już, już –machnął różdżką i karaluch wyleciał z kubka
Percy’ego.
Ron tego
ranka wcale nie zszedł na dół. Siedział w swoim pokoju i do nikogo się nie
odzywał. Po południu Ginny zaproponowała aby wszyscy pograli w quidditcha. Percy
oznajmił, że musi się skupić na pracy. Rodzina Weasleyów posiadała sześć
starych mioteł, Komety Dwa Sześćdziesiąt. Luna postanowiła, że pójdzie po Rona
(„na pewno ten pajac jej posłucha” mruknął Fred). No więc Luna weszła do jego
pokoju, a reszta stała przed drzwiami. Hermiona nadstawiła uszu.
-…idziemy na łąkę, pograć w quidditcha.
-Kto idzie?
-No…wszyscy. Ja, Neville, Fred, George, Miona…
-Hermiona też idzie?
- Tak. Idziesz z nami?
-No nie wiem…chyba nie…
Fred
zrobił znudzoną minę i wparował do pokoju. George ruszył za nim.
-Ron, ty palancie skończony! –powiedział George.- Co ona ci zrobiła, że nie chcesz z nią
przebywać w jednym pomieszczeniu…
-…i grać z nami w quidditcha –dokończył Fred.
-Ja…
-Już się nie wypieraj, że jej nie unikasz –warknął George.
-Ale ja…
-I nie wmawiaj nam, że nie chce cie się grać! –dodał Fred.
–Zanim przyjechała Hermiona udzielałeś się towarzysko.
-Chłopaki, ja nie muszę grać. Pooglądam sobie z
boku…-zaoferowała się Hermiona.
-Hermiono , nie poświęcaj się dla takiego gnoja! –warknął
George.
-Dobra, będę grał. Zadowoleni?
Fred i
George uśmiechnęli się triumfalnie. Ron ruszył pierwszy, a wyglądał jak
rozwścieczony hipogryf. Reszta ruszyła za nim. Hermiona trzymała się bardziej z
tyłu. Fred i Ginny pobiegli po miotły.
-Co się dzieje? –zapytała ją Luna.
-Ron. –powiedziała krótko Hermiona.
-Nie martw się. Kiedyś się jeszcze ułoży. –pocieszała ją
Luna.
-Wątpię. –Luną objęła ją ramieniem.
Szły na
polanę rozmawiając o Neville’u i Draconie. Tylko blondyna rozumiała ją, co
naprawdę czuje do chłopaka.
Dotarli
już na polanę. Po jakimś czasie dołączyli do nich Ginny i Fred z miotłami na
placach.
-Jest nas…trójka gości…czwórka domowników, czyli…jest nas
siódemka. –liczył Fred –Ktoś musi nie grać.
-Ja mogę –powiedział Neville. –I tak nie umiem latać.
-No dobrze. Będziesz sędziował. –powiedziała Ginny.
Dobrali
się w drużyny: Fred, Hermiona i Luna razem ,a Ron, Ginny i George razem. Cała
paczka wsiadła na miotły i mocno odepchnęła się od ziemi. Grali piłkami
futbolowymi. Po piętnastu minutach Neville oznajmił:
-Jest osiemdziesiąt
do trzydziestu dla drużyny George’a. –rozległy się okrzyki radości.
Po
godzinie ruszyli do domu. Mecz skończył się wynikiem sto dziesięć do
dziewiędziesięciu dla George’a.
-Musimy pomówić –usłyszała czyjś głos w uchu. Odwróciła się.
To był Ron.
Ojejku. Jak super. Już czekam na nowy ;)) Życzę weny ;*
OdpowiedzUsuń